Recenzja filmu

Greenland (2020)
Ric Roman Waugh
Gerard Butler
Morena Baccarin

Rodzinna apokalipsa

Oglądając "Greenland", z łatwością można sobie wyobrazić, że scenariusz filmu został wykopany ze sterty papierów pozostałych po scenarzyście zmarłym 30 lat temu. Konstrukcja fabularna jest bowiem
Rodzinna apokalipsa
Jaki jest pierwszy objaw zbliżającej się katastrofy? To proste: problem w związku. Gdy po powrocie męża do domu wieje chłodem, a rzekomo kochająca się para nie wie, co zrobić w swojej obecności, można być pewnym, że za chwilę z ekstremalną terapią małżeńską wkroczy los. Czasem przybierze formę porywaczy, innym razem terrorystów biorących zakładników. W przypadku nowego wspólnego dzieła Rica Romana Waugha i Gerarda Butlera (wcześniej pracowali przy akcyjniaku "Świat w ogniu") lekcji tego, co w życiu najważniejsze, udzieli nauczyciel kryjący się za niepozornym imieniem Clarke.


Kim jest Clarke? Na to pytanie szybko znajdziecie odpowiedź. Twórcy "Greenland" nie wierzą bowiem w szczegółowe budowanie historii i bardzo szybko wprawiają mechanizm katastroficznego widowiska w ruch. Clarke to nazwa komety, która ma właśnie przelecieć obok Ziemi. Niestety Gwiezdny Wędrowiec tak zachwycił się naszą planetą, że zamiast polecieć w siną dal, postanowił na niej wylądować. To oczywiście grozi zniszczeniem życia. Jednak przez pewien czas świat żyje w błogiej nieświadomości końca. Chyba że jesteś – tak jak bohaterowie "Greenland" –wybrańcem i otrzymałeś alert rządowy nakazujący stawienie się do ewakuacji.

Oglądając "Greenland", z łatwością można sobie wyobrazić, że scenariusz filmu został wykopany ze sterty papierów pozostałych po scenarzyście zmarłym 30 lat temu. Konstrukcja fabularna jest bowiem mocno przestarzała. Chcąc zaprezentować osobisty wymiar globalnej tragedii, twórcy stworzyli rzecz straszliwie egocentryczną, w której mamy kibicować głównej parze z dzieckiem, niezależnie od okoliczności i podejmowanych przez nich decyzji. Kiedy oni zachowują się samolubnie, pokazane jest to jako straszliwe przeżycie i dramat egzystencjalny. Kiedy inni się tak zachowują, są niezbędnymi czarnymi charakterami służącymi podniesieniu poziomu adrenaliny. To, że potrzebni są do tego ludzie w filmie o katastrofie naturalnej zmiatającej z powierzchni Ziemi życie, dużo mówi o widowisku.


Osoby wychowane na spektaklach zniszczenia od Rolanda Emmericha będą mocno zawiedzione. Od wielkiego dzwonu zdarzy się uderzenie odłamka komety. Jeśli jednak oglądaliście zwiastun, to widzieliście prawie wszystko, co "Greenland" w tym temacie ma do zaoferowania. Wygląda to tanio i mało spektakularnie. Ale i tak chciałoby się, żeby było tego więcej. Niestety film Waugha przez większość czasu jest raczej ubogim kuzynem "Nocy oczyszczenia" aniżeli tanią wersją "Pojutrza" i "2012". "Greenland" to festiwal zbolałych, zdeterminowanych lub zrozpaczonych min. A także nieustannego komplikowania historii za sprawą syna bohaterów. To on w "strategicznych" momentach będzie grzebał w plecaku lub wygada się z rzeczą, o której powinien milczeć. Oglądając film, można uwierzyć, że matka natura obdarzyła ludzi dziećmi, by uniemożliwić im łatwe i spokojne docieranie do wybranego celu.

"Greenland" scenariuszowe mielizny i widowiskową biedę stara się ukrywać pod grubą warstwą chaotycznej akcji. W normalnych warunkach zapewne mało kto dałby się na to nabrać. Teraz jednak, kiedy wybór kinowej strawy jest ograniczony, nawet tego rodzaju niedoróbka może sprawiać frajdę. W końcu stare porzekadło mówi: Na bezrybiu i rak ryba. Jeśli więc szukacie rozrywki do obejrzenia na dużym ekranie, to wiedzcie, że mogliście trafić gorzej.
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik '76. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale psychologii, gdzie ukończył specjalizację z zakresu psychoterapii. Z Filmweb.pl związany niemalże od narodzin portalu, początkowo jako... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones